Ilekroć o nim mówię w oczach ludzi stają znaki zapytania: "o kogo jej chodzi?". W Polsce poza osobami zainteresowanymi epoką wiktoriańską i zabytkowym designem chyba nikt więcej go nie zna. Kim u licha on jest? Jest moją ikoną i stanowczo nie jest to ktoś z "naszej" epoki. Kim był? Dla mnie odpowiedź jest prosta: najbardziej inspirującym mnie artystą. Dzisiejszy post chciałabym zadedykować człowiekowi, bez którego dzisiejsze rękodzieło nigdy nie wyglądałoby tak, jak wygląda – Wiliamowi Morrisowi.
Znacie to uczucie kiedy wchodzicie do sklepu z odzieżą, bierzecie do ręki sweter i czujecie, że macie w rękach lichą, akrylową szmatę o marnej jakości i w nieproporcjonalnej do tego cenie? Rzeczy produkowane przez maszyny lub, co gorsza, ludzi-roboty, coraz bardziej niepokoją. Bardziej doceniamy to, co powstaje w sposób szczery, jest tworzone z uśmiechem i z dbałością o szczegóły. Lepiej się pije z ręcznie malowanego kubka, babciny sweter grzeje bardziej, a mokry i pachnący zakwasem chleb z małej piekarni smakuje lepiej. Wszechobecny zalew tandety i tanich oraz szybkich rozwiązań staje się powoli nie do zniesienia - czujecie to, prawda? Czuł to też William Morris, tyle że 150 lat temu.
![]() |
William Morris (z prawej) i malarz Edward Burne-Jones, 1874 r. Źródło: wikimedia.org |